Rok temu o tej porze…, czyli podróż oczami Kajtka.
Rok temu o tej porze walczyliśmy z czasem. Pakowaliśmy ostatnie pudła, opróżniając mieszkanie przed wynajęciem, a potem pakowaliśmy rowery do pudeł. Tak, tak, jak zwykle mieliśmy zrobić to wcześniej, na spokojnie się przygotować, a wyszło jak zwykle…
Na szczęście samolot mieliśmy wieczorem, więc bez z lekką spinką, ale wciąż z nadzieją, że zdążymy, może nie tyle walczyliśmy, co igraliśmy z czasem. Ale to co miało nas czekać przez kolejny czas, miał nam zrekompensować cały trud. Z perspektywy czasu faktycznie tak było, ale w sumie… co się wydarzyło?
Przez ponad 7 miesięcy bujaliśmy się po Maroku i Europie Zachodniej. Na rowerach, którymi pokonaliśmy łącznie 7 000 kilometrów. Drugie tyle wyszło pewnie samolotami, pociągami i autobusami, a może ciut więcej…, ale nie o liczby przecież tu chodzi, a o poziom doświadczeń. Chcąc porządnie wykorzystać urlop macierzyński wzięliśmy ze sobą nasze dwa dzieciaki, półroczną wtedy Rutę i 3,5-letniego Kajtka. Dzieciaki przemieszczały się głównie w przyczepie, ale Kajtek również przemierzył sporą ilość kilometrów (powinniśmy w końcu to wszystko policzyć) na swoim rowerze, początkowo przyczepiony za przyczepą, a następnie samodzielnie. Ruta to dzielna babka, ale w sumie co takiemu maleństwu jest potrzebne do szczęścia? Jeść, spać, kupa i nasza bliskość, którą miała zapewnioną w stu procentach. To, że później ciężko było wrócić do rzeczywistości, nawet jej, to już inna para kaloszy, o której powroty. Ale co sobie myśli taki czterolatek? W jaki sposób on widzi taką podróż? CO dla niego było ważne, na czym się skupiał i co doceniał? Trudno zgadnąć, jednak udało nam się prowadzić dziennik podróży. Dziennik podróży Kajtka, oczami Kajtka. Wieczorami, gdy układaliśmy się wygodnie na naszych matach, wpełzając do śpiworów, zapalaliśmy Kajtkowi lampkę i na swoim „biurku” rysował. Przypominaliśmy sobie cały dzień, przywoływaliśmy wspomnienia, krajobrazy, spotkania i powstawały małe dzieła, które chcemy Wam pokazać. Czasami mieliśmy przerwy, gdyż ważniejsze było wspólne spędzanie czasu z naszymi gospodarzami albo oglądanie rozgwieżdżonego nieba na pustyni, niemniej jednak myślę, że to fantastyczny, piękny sposób zapamiętywania drogi, dużo cenniejszy niż zdjęcia. Nie obiecuję, że zeskanowane obrazki Kajtka będziemy publikować codziennie, bo wiem, że np. jutro jedziemy w góry i wolę chłonąć tą feerię barw, niż ślęczeć przed kompem. Ale co jakiś czas będziemy wspominać, jak to było rok temu i to nie z naszej perspektywy, ale oczami dziecka, w końcu to blog o podróżowaniu z dziećmi.
PS. Przepraszam za jakość zdjęć, ale uwierzcie, że działo się zbyt wiele, by to wszystko ogarnąć ostrym spojrzeniem…
Oj tę napinkę podczas pakowania przed samolotem dobrze znamy – aż za dobrze 😉
My też robiliśmy podejścia do jakiejś formy utrwalania wspomnień przez Alę na bieżąco, jednak jakoś się to w drodze rozmywało…
Tomzoo, a czy dochodzi się w końcu do jakiejś wprawy?
Bo ja miałam taką traumę po tych dwóch samolotach, że uparłam się na powrót do domu na rowerach, byleby nie musieć znowu przez to przechodzić;)
Wiesz, że my też mamy taką kronikę wyjazdu stworzoną przez Anię! Po części składają się na nią zrobione przez Anię zdjęcia (póki aparacik nie wyzionął ducha), a po części rysunki. Też chodzi mi po głowie, żeby wreszcie to wszystko uporządkować i podzielić się ze światem Aniulkowymi wspomnieniami.
A propo dziecięcych wspomnień, to rozwalają nas Ani wspomnienia w stylu: „to było tam, gdzie śmierdząca muszla”, albo „to ten hotel, gdzie spadłam z łóżka” 😀 To trochę jak z Kajtkowymi wózkami na lotnisku :)))
Miłego weekendu!
Domi, zróbcie koniecznie! U nas trwały gorączkowe poszukiwania notesu, który gdzieś zaginął w czasie powrotu, więc zdygitalizujcie Ani wspomnienia, bo to bezcenne.
A fakt, że to co dziecięca głowa pamięta to jakiś absolutny kosmos…