Włóczykije, czyli w 2222 km z Krakowa do Rzeszowa
Dostaliśmy zaproszenie na pokaz w Rzeszowie. Jasne, super, czemu nie? Przecież to rzut beretem. Wsiądziemy w pociąg, 3 godzinki i jesteśmy na miejscu. Taki był plan, a z planu jak zwykle zostało tyle co nic, bo przecież nie od dziś wiadomo, że plany są po to, żeby je zmieniać…
I zmieniliśmy… dość radykalnie. Bo pociąg zamieniliśmy na samochód, wzięliśmy kumpli i pojechaliśmy do Berlina z niespodzianką. A później ekipa pojechała na Włóczykija do Gryfina, bo pokazy ustawione mieli na wcześniejsze godziny, a my pojechaliśmy po wracającego z Sudanu Południowego, z jedynie 300 kg bagażu, Pająka i goniliśmy resztę, bo Pająk oczywiście też miał pokaz na Włóczykiju. Bo Włóczykij to takie miejsce magiczne, gdzie spotkać można prawie każdego i nigdy nie wiesz kim ten „każdy” będzie.
O Włóczykiju słyszeliśmy już dawno. Że warto, że fajny klimat, w końcu, że koniecznie trzeba tam być. No to jak trzeba, to trzeba. Kłócić się nie będziemy, bo nie lubimy. Jedziemy i dojechaliśmy prawie na styk na pokaz Pająka o jego wyjeździe po samochód do RPA i drodze powrotnej do Sudanu Południowego, gdzie do niedawna mieszkał. Obejrzeliśmy, Kajtek rozpoznał na zdjęciach krokodyla, choć bardziej jak jaszczurka wyglądała i dopiero zaczęło się dziać. O pierwszych wrażeniach pisałam po słynnym balu Włóczykija, bo jako ciężarówa nie pijąca poszłam grzecznie spać o północy, więc rano na świeżutko napisałam post z pierwszych chwil w Gryfinie.
Po zadbaniu o czytelników, do rozpoczęcia pokazów było jeszcze bardzo duuuużo czasu, więc wyruszyliśmy na podbój Gryfina. Miasteczko nieduże, ale położone w świetnym miejscu i rewelacyjne miejscówki można tu znaleźć. Po drugiej stronie Odry Wschodniej (Regalicy) znajduje się dopiero co ukończony plac zabaw, a przy okazji ścieżka dydaktyczna z opisem fauny, flory, a nawet budowy geologicznej tego regionu. Podczas gdy dzieciak biega, zjeżdża i skacze, my możemy dowiedzieć się o terenie Parku Krajobrazowego „Dolina Dolnej Odry”, na którym znajduje się ów plac zabaw. Oczywiście największym bogactwem parku są ptaki oraz roślinność bagienna i torfowa, która nie jest już spotykana w dolinach innych rzek europejskich. Tablice umieszczone są w oprawie z drewna, co nie zaburza krajobrazu i ogólnego odbioru tego miejsca. Skonstruowane są też platformy widokowe, z których rozpościera się lepszy widok na Odrę i na OSiR, w którym pomieszkiwali prelegenci i goście Festiwalu. My dostaliśmy luksusowy apartament u p. Krysi, który był co prawda blisko miejsc festiwalowych, czyli Gryfińskiego Domu Kultury, Piekarni i Klubu „U Suszka”, ale jednocześnie dalej od całej reszty ekipy. Bo nie ma co się oszukiwać oprócz pokazów, spotkań, warsztatów i koncertów duża część festiwalowego życia społecznego toczyła się właśnie w Osirze.
Wybiła 15. My gotowi, ale sprzęt niestety nie. I co najgorsze, przed naszym pokazem nie pojawił się zwiastun – ulubiona piosenka Kajtka – krooowy! Było za to dużo śmiechu, bo trzeba jakoś zabawić publiczność, po części jeszcze wracająca z Balu, by czasem znudzona czekaniem nie zrezygnowała z Kajtostanów. Udało się, wytrzymała, a my w świetnych humorach opowiadaliśmy o tym jak dobrze być w drodze. Jak dobrze się włóczyć razem. Jak da się wpakować dziecko na rower i przemierzyć z nim 2000 km, zamieniając mieszkanie na namiot i pewną miastową rutynę na zachwyt miejscami, ludźmi i… hydrantami. Mamy nadzieję, że Wam też się podobało, bo jak już mówimy to chcemy porywać:)
Ale wracając do samego Włóczykija. Tak to jest być na imprezie, gdzie ma się ze sobą jednego szkraba biegającego wszędzie wokół i drugiego w drodze. Oczywiście nie narzekam, bo przynajmniej nie mieliśmy dylematów, kto teraz zajmuje się Kajtkiem, kto go usypia, kto rezygnuje ze spotkania, żeby go nakarmić czy położyć, albo po prostu się z nim pobawić. Odpowiedź była prosta, bo mamie Fasoli i tak o 12 chce się spać, więcej musi zjeść, to i Kajtka nakarmi, posiedzieć też musi od czasu do czasu to książkę też przeczyta. Czuję więc lekki niedosyt towarzyski, ale moje zaległości nadrabiał tata Zbych i wszyscy byli i są zadowoleni.
Z pewnością będziemy chcieli wrócić na Włóczykija, choć nie wiadomo czy uda nam się ta sztuka za rok, czy nie będziemy gdzieś w drodze… Ale mamy nadzieję, że wtedy Kajtek będzie miał więcej cierpliwości do oglądania setek, tysięcy zdjęć ze świata i więcej skupienia na historiach, które mnożą się na Włóczykiju i które są tak pociągające, że nic tylko dać się wciągnąć w włóczenie się po świecie.
Dla nas Włóczykij dobiegł końca. Za szybko. Nie zdążyliśmy wysłać Kajtka na warsztaty w ramach Małego Włóczykija, nie byliśmy na koncercie Tabu, nie zobaczyliśmy kolejnego tysiąca zdjęć i nie usłyszeliśmy setki niesamowitych historii. W poniedziałek ruszyliśmy najpierw do Szczecina nadać 300 kg Pająkowego bagażu do Krakowa, bo przecież jedziemy do Rzeszowa, a do auta z tymi gratami nie udałoby nam się wcisnąć. Nadajemy klamoty kurierem (dzięki Norbert za pomoc) i śmigamy do… Boruszyna. Bo przecież już w sierpniu kolejna edycja Pleneru Podróżniczego im. K. Nowaka, a skoro jesteśmy tak blisko to lepiej na żywo pogadać z sołtysem i pozałatwiać już kilka spraw. Dalej przystanek w Poznaniu, zgarniamy Jago i już w siódemkę śmigamy do Warszawy. Tam wymieniamy część ekipy na Agę, która wraca z 3-miesięcznego pobytu w Indiach. Niestety sprawa nie jest taka prosta, bo Agi lot się nie odbył w terminie, więc w Warszawie mamy jeden dzień luzu, co skrzętnie wykorzystujemy na zoo z ryczącym lwem i odwiedzenie kawiarni 8 stóp. Kolejny dzień pięknego słońca! Bo trzeba Wam wiedzieć, że raz zaskoczył nas deszcz, ale przemierzaliśmy wtedy drogę samochodem. Jest idealnie.
W końcu Aga ląduje, a my ruszamy dalej, do Rzeszowa, bo przecież to był nasz cel główny. Wysiadka Pająków w Rudniku n. Sanem i już w trójkę lądujemy u naczelnego w Rzeszowie. Jedyne 2000 km za nami, a przed nami pokaz slajdów w pubie Underground i jazda do domu. Pokaz bardzo udany, Kajtek spał, bo zaczynaliśmy o 20:30. Ale ileż można spać, więc mały bąk, podobnie jak jego siostra, która cały czas dawała o sobie znać, włączył się w zabawianie publiczności i przekonywanie, że dziecko to nie problem, nawet w knajpie po dobranocce. Wieczorem udało się nam poznać Kota Ryszarda, który podobno przed dziećmi zmyka i wcale mu się nie dziwię. Z Kajtkiem jednak się przywitał, choć o zabawie nie było już mowy. I co? I dom. Dziwnie. Ogarniać się trzeba.
Tak czy siak jest klawo! 2222 km z wujkami i ciociami to jest to! Z rodzicami wiadomo, że jest dobrze, ale nikt nie robi ze mną takich wygłupów jak wujek Król, Pająk czy Pikuś. Nie każą mi jeść obiadów czy iść spać, jak wcale nie chcę. Dobre z nich włóczykije i pokazali mi co znaczy wesoła jazda. Do zobaczenia w drodze!